Tytuł trochę mylący, bo tak naprawdę chcę włączyć się w dyskusję nad tematem dlaczego nie mamy w kraju naturalnego lidera?
Od kilku już lat mieszkam i pracuję za granicą Polski. Obserwując rodaków dzielących ze mną los gastarbeitera, zauważam dziwną dychotomię. Praktycznie na każdej większej budowie w Zachodniej Europie, nie może zabraknąć Polaków. Od monterów ścianek, poprzez hydraulików, elektryków na programistach robotów kończąc, słychać tutaj polską mowę. Jesteśmy tutaj nieprzypadkowo. Pomijam pracowitość, bo na tym polu są nacje jeszcze bardziej pracowite. Uważam, że decyduje znana wszędzie nasza umiejętność do znajdowania rozwiązań sytuacji w momentach trudnych, kiedy to trzeba wykazać się inwencją twórczą i wymyślić rozwiązanie oryginalne, które nie zostało opisane w żadnym poradniku, ani w książce.
Dychotomia wspomniana wcześniej polega na tym, że pomimo tego, że wielu z nas jest wysoko kwalifikowanymi specjalistami, którzy mają spory dorobek i wyjątkowe kwalifikacje, to jednak dominującą cechą spotykaną u Polaków za granicą, jest silny brak poczucia własnej wartości.
Jakoś nie doceniamy tych wartości, które posiadamy.
Mało tego, dość często spotykam się z rodakami, którzy brak poczucia własnej wartości kompensują poprzez skryte i cwaniackie działania wobec innych Polaków.
Brakuje im odwagi na działania wprost, ale za plecami to nader chętnie wdeptują innych w ziemię.
Te obserwacje skłoniły mnie do refleksji, że Polski naród jest bardzo zdolny i mało jest dla nas rzeczy niemożliwych, jednak to brak odwagi sprawia, że zusammen do kupy, przedstawiamy żałosny widok. Ja wiem, że w czasie ostatniej wojny, oraz sowieckiej okupacji straciliśmy elitę, która ciągnęła nas w górę. Okazało się że elity, pomimo jej dekadenckiej postawy, pełnią jeszcze inną, niezmiernie ważną rolę. Okazuje się, że oprócz przymiotów umysłowych, duchowych i fizycznych, do zdrowia narodu potrzebna jest szczypta szaleństwa.
Aby być trochę szalonym (w zdrowym znaczeniu tego słowa), trzeba mieć w sobie odwagę. Trochę to przypomina robienie dobrego rosołu. Masz dobre mięso i warzywa i wodę, a jednak bez kilku odpowiednich przypraw i zabiegów, zupa będzie bez smaku.
Uważam, że nasza elita, kiedy ją jeszcze mieliśmy, wyróżniała się spośród tłumu tym, że miała odwagę działać niezależnie, zgodnie z własnym uznaniem. Tak było w czasach, kiedy Polska była wielką potęgą. Może zbyt wielką, o zbyt wielkim potencjale, który to potencjał przyprawiał o kogoś obcego o kołatanie serca. Myślę że ten Polski potencjał stała na drodze planów rozpisanych na wieki, dlatego powzięto działania, aby nas sprowadzić do parteru. Dlatego, od XVII w nie mamy chwili oddechu. Co chwila spotyka nas jakieś nieszczęście, które o dziwo najczęściej ma na celu wyrugowanie liderów Rzeczypospolitej. W to miejsce, instalują się różnej maści hochsztaplerzy, którzy wiodą osieroconą masę najczęściej przeciwko sobie.
A przecież wielkość jest dalej w nas. Dobrze ukryta, ale dostępna dla każdego, trzeba tylko mieć odwagę aby sięgnąć do własnego wnętrza i wydobyć ją na światło dzienne. Właśnie: TRZEBA MIEĆ ODWAGĘ!!!
Od lat kocham góry i uwielbiam chodzić po górskich ścieżkach. Zawsze uważałem, że po górach spotykam ludzi bardziej szlachetnych, niż tych na ulicach miast. Trzeba bowiem dać coś od siebie, wysiłek, trochę potu, pokonany strach, aby dostąpić piękna w czystej postaci. To kształtuje charakter skłonny bardziej do uczciwej wymiany, niż do zaboru i oszustwa.
Od roku mieszkam w Szwajcarii. Kraj pełen wspaniałych górskich szlaków i pewnie życia będzie mało aby obejść je wszystkie. Jednak oprócz szlaków dla normalnych turystów, są inne, dla takich, dla których zwykły górski szlak to mało. Mam na myśli oczywiście zwaną z włoska Via Ferratę, lub po niemiecku Klettersteig. Zwykle jest to mocna stalowa lina, rozpięta po zboczu góry, uzupełniana o stalowe stopnie, drabiny, lub zwykłe stalowe pręty wystające z czasem zupełnie pionowej ściany. Bywa, że via ferrata biegnie nad kilkuset metrową przepaścią. „Turysta” chcący przejść taką trasą musi zaopatrzyć się w uprząż, którą przypina się do tej stalowej liny. System podwójnej linki zabezpieczającej wraz z amortyzatorem upadku sprawia, że niebezpieczeństwo śmierci z powodu upadku jest minimalne. Jednak stojąc na dużej wysokości, mając pod stopami nawet kilkadziesiąt metrów powietrza, trzeba pokonać swój strach. Jest wiele klettersteig’ów w Szwajcarii. Nie trzeba rzucać się od razu na karkołomne wycieczki. Swój strach można oswajać od tych szlaków mniej eksponowanych. Jest to więc doskonała metoda, aby nauczyć się panować nad własnym lękiem. Nie, jeszcze nie zaliczyłem żadnej prawdziwej via ferraty, tylko skromne jej namiastki, jednak nawet skromne namiastki, pokazały co mnie czeka. Nawet chciałem wybrać się na jedną taką, jednak na przeszkodzie stanęła pogoda. Jak tylko pokonam to wyzwanie, obiecuję opublikować mały reportaż zdjęciowy.
W trakcie poznawania szczegółów zagadnienia, zastanowiła mnie jedna sprawa. Dlaczego w polskich Tatrach nie powstała ani jedna Via Ferrata?
Co roku w sezonie letnim, nie ma tygodnia, aby nie usłyszeć o wypadku śmiertelnym w Tatrach. Trasy takie jak Orła Perć, lub wejście na Rysy owiane są złą sławą i długą listą tych, którym dosłownie powinęła się noga. A przecież prosta sprawa, jaką jest rozpięcie stalowej liny i wymóg noszenia uprzęży (w Alpach można taki zestaw wynająć za 10 Eur za dzień, co nie jest specjalnie wielkim wydatkiem), może znacznie zredukować liczbą nieszczęśliwych wypadków. Słowacy od kilku lat odrabiają zaległości. Istnieje już żelazna droga na Czerwoną ławkę. Powstały takie trasy w Słowackim raju, czy w Wielkiej Fatrze. A my!?
Moja spiskowa natura sprawia, że zaraz wietrzę spisek. Pisałem na wstępie, że my Polacy mamy wielki potencjał i problemem jest tylko to, jak ten potencjał wydobyć na zewnątrz, bo do tej pory ów potencjał jest blokowany lękiem. Receptą są wszelkie metody oswajania lęku, a Via Ferrata nadaje się do tego celu wręcz idealnie. Jeżeli jesteśmy nacją niebezpieczną dla innej nacji, która ma niecne plany wobec świata, to należy schować przed Polakami wszelkie zabawki, które służą temu celowi. Na szczęście mamy też inną cechę, która akurat nie została nigdzie ukryta i nie trzeba jej wydobywać. To oczywiście nasza przekora. Wystarczy tylko wskazać gdzie jest klucz!
I temu generalnie służy moje dzisiejsze pisanie.
Krukowisko
Wolnomyśliciel, jak kot chadzający najchętniej własnymi ścieżkami po lesie myśli ludzkiej.